Kolejny urlop, kolejny raz we Wrocławiu i jeszcze raz w Zoo. Poprzednim razem nie udało mi się zrobić tego zdjęcia, ale w końcu je mam! Selfie z kozą zawsze spoko :D
Pogoda dopisała, sobota, więc kolejki były niesamowite, ale wakacje to chyba najlepszy czas, żeby móc tam wszystko pozwiedzać i zobaczyć każde zwierzątko.
15 lipca akurat był organizowany festiwal Food Trucków, więc można było się nieźle obeżreć i opić. Teraz jednak czas zrzucić oponkę, a raczej oponę, bo robi się groźnie. Pozwoliłam sobie na zbyt wiele jak na każdym swoim urlopie. Wracam więc na kolejną, już chyba 5 w tym roku dietę, bo niestety nie mam czasu ruszyć gdzieś dupska i poćwiczyć, jak się jest 14 godzin poza domem. Trochę to smutne, że nie mam prawie na nic czasu. Migrena od powrotu z urlopu też doskwiera mi na tyle, że nie mam na nic sił i odczuwam wiecznie zmęczenie. Przejebane powiem Wam.
Udało nam się wybrać nad jezioro Bustrzyckie (Lubachowskie), ale pogoda nie rozpieszczała. Dwa dni przed złapała nas taka ulewa tak, że zmokłam do samych gaci w ciągu 30 sekund, złapało mnie więc przeziębienie i zdychałam. Włażąc na ten punkt widokowy też myślałam, że się prędzej zesram, no ale wgramoliłam się jakimś cudem. Warto było, choć słońca brakowało zdecydowanie. Niedaleko znajduje się Zamek Grodno, ale już nie starczyło nam czasu na dalsze zwiedzanie, więc może następnym razem. Klimat panujący tam jest przyciągający, sporo było ludzi, którzy przyjechali tam na wczasy. Zdecydowanie jest na co tam popatrzeć i warto wziąć te miejsce pod uwagę przy zwiedzaniu dolnego śląska.
_________________________________
Moja bratowa, w końcu umalowana, wreszcie ma brwi! Nie pytajcie jak wygląda bez ;) Makijaż trochę na szybko, ale ważne, że zadowolona. Na pape nałożyłam podklad z Too Faced, Born This Way, zauważyłam, że on wygląda ładnie na wszystkich twarzach, prócz mojej. Na mnie wygląda wręcz okropnie, a wszystkie moje klientki są z niego zadowolone. Na oczach też Too Faced, Chocolate Bar, eyeliner z Maybelline i pyłek z Inglota. Na pliczkach moja ukochana Bahama Mama z the Balm oraz rozświetlacz z Makeup Revolution.
_______________________________
Labirynt Strachu Beaty Nowosielskiej. Sięgnęłam po tę książkę, bo: miał to być horror, jest to debiut autorki i jest polska. Byłam ciekawa. Poza tym miałam 50zł w bonie do Empika.
Pierwsze co rzuca mi się w oczy to wielokropki, wszędzie w tej książce są wielokropki i uznałam, że autorka ich zdecydowanie nadużywa. We wszystkich moich przeczytanych książkach nie było ich tyle, co w tej jednej. Później moja myśl była taka, że książę napisał jakiś gimnazjalista. Bez urazy, ale odczuwa się fakt, że to pierwsza książka P. Beaty.
Może powiem więc teraz o czym jest książka. A no o tym, że grupa studentów wybiera się do pewnego domu w lesie, na wakacje. Miało być pięknie i przyjemnie, a okazuje się, że wakacje przemieniają się w koszmar, a dom staje się pewnym więzieniem dla nich.
Uznałam, że fabuła jest wystarczająco interesująca i rzeczywiście taka jest. Jednak sam styl pisania -no wiele mi brakuje na tym polu i te dialogi jakieś takie nienaturalne. W połowie książki nagle twist, myślę sobie, zajebiście. Jednak nagle wracamy do tego, co działo się na początku i czułam się trochę zawiedziona, ale później pomyślałam, że to ma sens. W końcu byłam szczerze ciekawa jak ta książka się zakończy. Gdzieś tam jeszcze na początku mi się skojarzyła z Cmętarzem Zwieżąt Kinga, bo też był las i jakieś magiczne moce i też jest kot, nieco dziwaczy, ale poszło to na szczęście w całkiem inną stronę. Książkę czyta się szybko, wręcz ekspresowo, bo jednak człowiek chce się dowiedzieć co jest na tej kolejnej stronie, ale nie jest to coś, co wzbudza we mnie dreszcze i mrozi mi krew w żyłach. Tego mi zdecydowanie zabrakło. I jakiegoś większego polotu w tych dialogach. Oraz to, że ostatecznie stwierdzam, iż cała historia jest nieco przekombinowana. Jeśli jednak powstanie kolejna książka tej pisarki, która z zawodu jest ratownikiem medycznym, to na pewno przeczytam, mając nadzieję, że będzie lepsza.
Pogoda dopisała, sobota, więc kolejki były niesamowite, ale wakacje to chyba najlepszy czas, żeby móc tam wszystko pozwiedzać i zobaczyć każde zwierzątko.
15 lipca akurat był organizowany festiwal Food Trucków, więc można było się nieźle obeżreć i opić. Teraz jednak czas zrzucić oponkę, a raczej oponę, bo robi się groźnie. Pozwoliłam sobie na zbyt wiele jak na każdym swoim urlopie. Wracam więc na kolejną, już chyba 5 w tym roku dietę, bo niestety nie mam czasu ruszyć gdzieś dupska i poćwiczyć, jak się jest 14 godzin poza domem. Trochę to smutne, że nie mam prawie na nic czasu. Migrena od powrotu z urlopu też doskwiera mi na tyle, że nie mam na nic sił i odczuwam wiecznie zmęczenie. Przejebane powiem Wam.
Udało nam się wybrać nad jezioro Bustrzyckie (Lubachowskie), ale pogoda nie rozpieszczała. Dwa dni przed złapała nas taka ulewa tak, że zmokłam do samych gaci w ciągu 30 sekund, złapało mnie więc przeziębienie i zdychałam. Włażąc na ten punkt widokowy też myślałam, że się prędzej zesram, no ale wgramoliłam się jakimś cudem. Warto było, choć słońca brakowało zdecydowanie. Niedaleko znajduje się Zamek Grodno, ale już nie starczyło nam czasu na dalsze zwiedzanie, więc może następnym razem. Klimat panujący tam jest przyciągający, sporo było ludzi, którzy przyjechali tam na wczasy. Zdecydowanie jest na co tam popatrzeć i warto wziąć te miejsce pod uwagę przy zwiedzaniu dolnego śląska.
_________________________________
Moja bratowa, w końcu umalowana, wreszcie ma brwi! Nie pytajcie jak wygląda bez ;) Makijaż trochę na szybko, ale ważne, że zadowolona. Na pape nałożyłam podklad z Too Faced, Born This Way, zauważyłam, że on wygląda ładnie na wszystkich twarzach, prócz mojej. Na mnie wygląda wręcz okropnie, a wszystkie moje klientki są z niego zadowolone. Na oczach też Too Faced, Chocolate Bar, eyeliner z Maybelline i pyłek z Inglota. Na pliczkach moja ukochana Bahama Mama z the Balm oraz rozświetlacz z Makeup Revolution.
_______________________________
Labirynt Strachu Beaty Nowosielskiej. Sięgnęłam po tę książkę, bo: miał to być horror, jest to debiut autorki i jest polska. Byłam ciekawa. Poza tym miałam 50zł w bonie do Empika.
Pierwsze co rzuca mi się w oczy to wielokropki, wszędzie w tej książce są wielokropki i uznałam, że autorka ich zdecydowanie nadużywa. We wszystkich moich przeczytanych książkach nie było ich tyle, co w tej jednej. Później moja myśl była taka, że książę napisał jakiś gimnazjalista. Bez urazy, ale odczuwa się fakt, że to pierwsza książka P. Beaty.
Może powiem więc teraz o czym jest książka. A no o tym, że grupa studentów wybiera się do pewnego domu w lesie, na wakacje. Miało być pięknie i przyjemnie, a okazuje się, że wakacje przemieniają się w koszmar, a dom staje się pewnym więzieniem dla nich.
Uznałam, że fabuła jest wystarczająco interesująca i rzeczywiście taka jest. Jednak sam styl pisania -no wiele mi brakuje na tym polu i te dialogi jakieś takie nienaturalne. W połowie książki nagle twist, myślę sobie, zajebiście. Jednak nagle wracamy do tego, co działo się na początku i czułam się trochę zawiedziona, ale później pomyślałam, że to ma sens. W końcu byłam szczerze ciekawa jak ta książka się zakończy. Gdzieś tam jeszcze na początku mi się skojarzyła z Cmętarzem Zwieżąt Kinga, bo też był las i jakieś magiczne moce i też jest kot, nieco dziwaczy, ale poszło to na szczęście w całkiem inną stronę. Książkę czyta się szybko, wręcz ekspresowo, bo jednak człowiek chce się dowiedzieć co jest na tej kolejnej stronie, ale nie jest to coś, co wzbudza we mnie dreszcze i mrozi mi krew w żyłach. Tego mi zdecydowanie zabrakło. I jakiegoś większego polotu w tych dialogach. Oraz to, że ostatecznie stwierdzam, iż cała historia jest nieco przekombinowana. Jeśli jednak powstanie kolejna książka tej pisarki, która z zawodu jest ratownikiem medycznym, to na pewno przeczytam, mając nadzieję, że będzie lepsza.
<3
OdpowiedzUsuń